niedziela, 13 lipca 2014

Szpitalnie

Kto zagląda na FB wie, że byłam z Dusią w szpitalu. Było to nasze drugie podejście, bowiem miesiąc temu katar uniemożliwił przeprowadzenie zabiegu. W końcu udało się zwalczyć to dziadostwo dłużej niż na 2 dni, więc we wtorek zgłosiliśmy ten fakt a w środę przed południem otrzymaliśmy telefon ze szpitala, że mamy się stawić dnia następnego.

Pojechaliśmy tak jak nakazano na 9.30 i o dziwo po paru minutach (poprzednio czekaliśmy 1,5 godziny) mieliśmy za sobą konsultacje. Tym razem nie było żadnych przeciwwskazań więc pokierowano nas na oddział, do konkretnej sali itd. Zajęłyśmy łóżko, rozpakowałyśmy się, Dusia przywdziała piżamkę i... czekaliśmy na zabieg (tak naprawdę nikt nam nie powiedział o której będzie go miała)... godzinę... dwie... cztery... sześć. Szczerze mówiąc myślałam, że zniosę tam jajko... Dusia choć na nudę w tym czasie nie narzekała to pomału zaczynała być głodna, bo przecież nic nie jadła cały dzień a i pic od 8 już nie mogła (choć i tak podziwiam ją, że tyle czasu wytrzymała bez większego marudzenia, bo bardzo się o to obawiałam).

Razem z nami na sali była jeszcze 2 Dzieciaczków (3 i 6 lat). Dusia polubiła się z nimi a ich Mamy też były całkiem sympatyczne, coś tam sobie pogadałyśmy i na szczęście jedna z nich  paliła więc jak G. pojechał do domu to sobie na zmianę co jakiś czas wychodziłyśmy na fajeczkę ;)

W końcu o godzinie 16 przyszła po nas pielęgniarka i zaprowadziła na blok operacyjny... Odziana we wszelkie możliwe ochraniacze weszłam z Dusią na salę, stojąc obok łóżka i trzymając ja za rączkę, poczekałam parę minut do momentu jak odpłynie i wyszłam... Zabieg trwał nieco dłużej niż godzine a ja (razem z G.) czekałam na oddziale na kolejne wezwanie pielęgniarki która dała znak, że mam iść na sale pooperacyjną gdzie otrzymałam instrukcje, że mam siedzieć obok, nie dotykać dziecka do momentu jak samo zacznie się budzić a potem pilnować, żeby przy wybudzaniu nic sobie nie zrobiła. Powiem Wam, że ciężko było powstrzymać łzy gdy tak patrzyłam na Dusię... z maską na buzi, z rureczką, śladami krwi wokół ust i w uszu, podpiętą pod monitor :(. Ale świadomość, że lada moment się obudzi, zdezorientowana co się dzieje (pierwsze co powiedziała po otworzeniu oczu to "co się stało?") nie pozwalała mi się rozkleić.



Gdy już w pełni ocknęła się, odwieziono Ją na oddział i... tu się zaczynają moje zastrzeżenia co do opieki po zabiegu. Pielęgniarka zatrzymała wózek w drzwiach, pomogła Dusi wstać i... poszła... To nic, że wyjeżdżając z sali pooperacyjnej wcisnęła jej w ręce kroplówkę, którą według mnie powinna łaskawie zawiesić na stojaku obok łóżka, sprawdzić czy dobrze kapie itd.

Po zabiegu Dusia musiała z 1,5 godziny leżeć (najlepiej spać ale jakoś jej to nie wychodziło) a potem to już maraton wyglądający w skrócie tak: wstanie z łóżka, chwila spaceru, odpoczynek, picie wody, spacerowanie, wymioty, odpoczynek, picie wody, spacer, wymioty, odpoczynek, biszkopt, woda, wymioty, biszkopt, woda wymioty, odpoczynek, bułka, woda, wymioty. I tak zleciał cały wieczór... Dodam, że przez ten cały czas tylko raz na korytarzu zaczepiła nas pielęgniarka z szybkim pytaniem, pozatym zero zainteresowania jak Dzieci czują się po zabiegach. Dusia wyczerpana po tym wszystkim, zasypiała na siedząco. Jednak w związku że wszystko cały czas zwracała, poszłam to zgłosić, po czym dostała zastrzyk przeciwwymiotny (o istnieniu tego zastrzyku też bym nie wiedziała gdyby chłopczyk obok godzinę wcześniej go nie otrzymał) a potem znowu trzeba było przez 20 minut pospacerować i pić wodę. Przed 22 w końcu mogła iść spać... a ja z pozostałymi Mamami czekałyśmy jak przyjdą dawać leki... bo mieli godzinną obsuwę.

Noc była ciężka... oczywiście dla mnie, bo raczej nie da się wyspać na jednym małym szpitalnym łóżku leżąc na nim wraz z Dzieckiem które strasznie się rozpycha ;). Do tego średnio co godzinę ktoś wstawał siku a kibelek wydawał takie dźwięki jakby chciał Kogoś wciągnąć :P. Ale to nic... ważne, że Dusia spała spokojnie.

Z rana oczywiście pobudka na pomiar temperatury ( byłam w szpitalu wielokrotnie i do tej pory nie pojmuje czemu nie mogą jej mierzyć nieco później ;) ), potem śniadanko, które Dusia mogła już normalnie zjeść i oczekiwanie na obchód... Nie wspomniałam Wam o tym, że przez cały ten czas nie miałam kontaktu z jakimkolwiek lekarzem (pozostali rodzice też), czyli totalny brak informacji o przebiegu zabiegu itd.
W końcu przylazły jakieś 2 kobitki, zapytały jak się Dzieci czują, powiedziały, że mamy czekać na sali aż zawołają nas po kolei do pokoju zabiegowego gdzie lekarz będzie badał i dawał wypisy. I byśmy sobie tak czekały do Bóg wie której, bo jak się okazało nikt by nas nie zawołał, bowiem należało samemu iść i poczekać w kolejce :/.

Gdy dostałyśmy się do tego zabiegowego, usłyszałam w końcu , że zabieg przebiegł dobrze, otrzymałam dalsze zalecenia i informacje, że za tydzień mamy zgłosić się na kontrolę. I tak oto po godzinie 11 spakowałyśmy się i opuściłyśmy szpital.

Podsumowując, opieka po zabiegu i przepływ wszelakich informacji fatalna... pielęgniarki średnio miłe, panie salowe które się co i rusz kręciły ani razu nie raczyły zajrzeć chociażby do kosza który był pełny, i ogólnie nie wiem co tam robią, bo nawet było z góry nakazane, że opuszczając sale musimy ściągnąć pościel. Dodatkowo w szpitalu jest zakaz ładowania telefonów, z czym spotkałam się pierwszy raz, kompletnie tego nie rozumiałam i miałam to głęboko w nosie :P.
Za to Dusia była mega dzielna przez cały czas a pierwsze łzy poleciały dopiero jak na koniec wyjmowali Jej wenflon i musiała pożegnać się z łóżkiem, które strasznie jej się podobało, ze względu na to, że miało wysuwane barierki i chciałabym jeszcze z jeden dzień zostać ;).

Jeśli chodzi o zalecenia jakie otrzymałyśmy, to przez kilka najbliższych dni Dusia musi unikać wysiłku fizycznego oraz wszelakich ostrych, słonych, kwaśnych, zimnych i gorących posiłków a dopóki nie wylecą z uszek dreny musimy wkładać jej watkę z oliwką przy każdym myciu główki czy ewentualnym pluskaniu w basenie. Za ile wylecą dreny, nie wiadomo, może być za kilka miesięcy, jak również za 1,5 roku.
Teraz najważniejsze, żeby narazie nie złapała żadnej infekcji a potem, żeby po tym wszystkim ogólnie przestała tak często chorować.

Jeśli Ktoś przeczytał tą relację do końca to należy mu się medal ;). Może trochę zanudziłam, trochę nieskładnie napisałam ale musicie mi to wybaczyć... Czułam i chciałam opisać naszą wizytę w szpitalu... może dlatego, że była to pierwsza i strasznie mnie to stresowało... a może to poprostu było ważne
(niekoniecznie fajne) wydarzeniu w naszym życiu.

6 komentarzy:

  1. Masakra... Ja bym chyba nie wytrzymała psychicznie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem szczerze że wróciłam ze szpitala gorzej zmęczona niż Dusia ;-)

      Usuń
  2. Mogłaś podać Dusi jedzenie i picie po narkozie:O? Ja byłam z Kacprem to musiałam odczekać 3-4 godziny, a jak sama miałam narkozę to 12 h zanim pozwolono mi się napić wody.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po zabiegu nakazano by po 1,5 godz wypiła minimum 3 szklanki wody, potem pomału dawać biszkopty. Uprzedzono że może wszystko zwracać ale to dobrze bo szybciej organizm wypłucze sie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli to nie tajemnica jaki rodzaj zabiegu miała Dusia? Bo migdałki chyba nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Usunięcie 3 migdałka i włożenie drenów do uszek

      Usuń