Zacznę od tego, że gdy moje młodsze dziecko skończyło rok, a
tym samym dobiegł końca mój urlop macierzyński, podjęłam decyzję o pozostaniu z
dziećmi w domu. Długo analizowałam plusy i minusy różnych wariantów, ale
ostatecznie złe doświadczenia ze żłobkiem starszaka przeważyły szalę. Największym
plusem podjętej decyzji było to, że kiedy jestem w domu, mój starszak nie musi
chodzić do przedszkola. Od tej pory przedszkole stało się przywilejem, a nie
obowiązkiem. Kiedy mieliśmy ochotę zostać w domu, zgłaszałam wychowawczyni
wagary i po sprawie. Wychodzę z założenia, że jeszcze zdąży nachodzić się do
szkoły, a skoro teraz chce być ze mną, to ja pragnę mu to dać. Zostałam więc w
domu na bliżej nieokreśloną przyszłość, nie mając pojęcia, co ta przyszłość
wkrótce przyniesie…
Kiedy ogłoszono zamknięcie placówek edukacyjnych w naszej gminie,
a zaraz potem w całym kraju, poczułam ulgę. Teraz mogliśmy wagarować na legalu! Mieszkamy na
wsi, posiadamy własne podwórko, możemy wybrać się na spacer do
dwóch ulubionych kolegów syna – czego chcieć więcej? Musiałam szybko
przeorganizować plan dnia, bo zazwyczaj gotowałam i sprzątałam podczas drzemki
młodszej córki, a teraz te drzemki postanowiłam wykorzystać na edukację
starszaka. Nasze przedszkole codziennie wysyła scenariusze zajęć i staramy się przynajmniej
częściowo je realizować, ale działamy też we własnym zakresie, zagłębiając się
w matematykę, czytanie sylabowe czy eksperymenty. Zaczęliśmy więcej tworzyć,
więc szybko musiałam uzupełnić zapasy materiałów plastycznych. Grafomotoryka
syna poprawiała się z tygodnia na tydzień, okazało się bowiem, że w pracy domowej
jest on o wiele bardziej skupiony niż w przedszkolnym gwarze.
Wiem, że wiele osób mieszkających w miastach
boryka się z brakiem możliwości aktywności ruchowych, a przynajmniej ich
ograniczeniem. Codziennie dziękuję Bogu za mieszkanie na wsi w otoczeniu lasów,
łąk i pól. Kiedy tylko pogoda dopisuje, wychodzimy na rowery i spacery. Mamy
znacznie więcej czasu na uważne obserwowanie przyrody. Często usypiam córkę w
wózku na świeżym powietrzu, a w tym czasie, siedząc ze starszakiem na huśtawce,
czytamy książki lub wypełniamy jakieś karty pracy. Nie licząc kilku wyjątkowo deszczowych
dni, kiedy rzeczywiście siedzieliśmy zamknięci w domu, zdecydowaną większość
czasu spędzamy na dworze.